Dlaczego „50 Twarzy Grey’a” to kiepska erotyka

Pamiętam jak przez mgłę (bo staram się nie zaśmiecać swojego umysłu paskudztwami), jak w ubiegłoroczne Walentynki rzesza niekoniecznie dojrzałych emocjonalnie jednostek sikała w majtki na myśl o kinowej premierze ekranizacji najgorszej chyba paraerotycznej książki EVER.

Nie winię twórców filmu za wyprodukowanie i wypuszczenie na świat takiego marnego i żenującego gniota. Z drugiej jednak strony sami wybrali fundament dla scenariusza swojego hitu, czy tam kitu…

Faktem jest, że wypowiadam się o filmie, którego na oczy nie widziałam. Przeczytałam jednak pierwszą część trylogii autorstwa E. L. James i to mi wystarczyło, żeby nie zmarnować kolejnych godzin życia na coś takiego. I – jeśli mam być szczera – prędzej oczy bym sobie widelcem wydłubała, niż przeczytała kolejne części tej jakże pasjonującej opowieści o pseudoromansie.

Choćbym nie wiem, jak się starała, nie znajduję w tej książce nic, ale to NIC, co mogłabym w jakikolwiek sposób nazwać jej atutem. „50 Twarzy Grey’a” jest książką ze wszech miar złą, nieodpowiednią, zwyczajnie niesmaczną i wbrew początkowemu entuzjazmowi z półki „ooo wreszcie kobiety będą odważniejsze, śmielsze, pewniejsze… bla bla bla”, czyniąca kobietom sporą krzywdę.

Dlaczego „50 twarzy Greya” to słaba erotyka?

Największym zagrożeniem, jakie niesie książka James jest niepozorność i cukierkowatość opowiadanej przez nią historii. Anastasia – cnotliwa szara myszka – całą książkę jęczy tak, że w głowie słyszę tylko najgorszego sortu udawane jęki z najtańszych filmów pornograficznych jak ze strony pornoorzeł i ciągle tylko chrzani (z przeproszeniem), jak bardzo przeraża ją pan Christian. Pan Christian z kolei – miliarder z umysłem chłopca, namiętnie wyrywającego skrzydełka motylkom – przez całą książkę cieszy się jak dziecko z cukierka, że Ana, trwając niezmiennie u jego boku tak posłusznie przyjmuje ból.

Spójrzmy prawdzie w oczy – każdy praktyk BDSM zanosi się śmiechem. Ale zanosi się nim tak bardzo, że to już grozi utratą życia na skutek uduszenia.

„50 Twarzy Grey’a” NIE jest opowieścią o relacji Pana i jego Suki, nie jest w żaden sposób ilustracją prawdziwej relacji BDSM. Moi Drodzy – jeśli ktoś z Was wciąż tkwi w tym błędnym przekonaniu, to Wam właśnie ta książka wyrządziła największą krzywdę.

O czym zatem jest historia znajomości Any i Christiana? To ubrany w cukier puder obraz zwyczajnej przemocy seksualnej. To obraz nadętego psychopaty i stalkera, który czerpie przyjemność z uprzedmiotawiania innych, upodlania i najzwyczajniejszego w świecie krzywdzenia. To także portrecik zerwanej z prowincjonalnego łańcucha cnotliwej i całe życie chronionej przez wszystkim naiwnej, głupiutkiej i emocjonalnie niedojrzałej (podobnie jak jej bożyszcze) dziewczynki. Idealna para, czyż nie? Ona się nie obroni, bo nie umie, ba! – nawet nie wie, że może. On – co go ona obchodzi, a jak nie protestuje – tym lepiej.

Ana nie jest szczęściarą, nie jest Kopciuszkiem, który znajduje swojego księcia na białym rumaku (tudzież w białym szybowcu). Grey z kolei nie jest szarmanckim kolesiem z wyrafinowanym gustem, który czeka na „tę jedyną”. Jedyne, na co ewentualnie czeka, to odpowiednia ofiara.

„50 Twarzy Grey’a” jedyne, co gloryfikuje, to przemoc seksualna. W najobrzydliwszy, bo cukierkowy sposób, pokazuje koszmar milionów kobiet na całym świecie. Koszmar – a nie spełnienie jakichkolwiek fantazji.

Tags

Sex artykuły

Back to top button
Close